Coraz więcej jest przesłanek o tym, że USAńczycy zrobili sobie z letnich studentów sezonową i tanią siłę roboczą za najniższą możliwą stawkę, za którą nie parałby się żadną robotą najbiedniejszy meksykanin. Cóż, nawet murzyna potraktują lepiej, takie wrażenie można wysnuć z wiadomości od Polaków:
Przyleciałem do USA za pośrednictwem firmy werbującej studentów w internecie. Pracuję 4 tygodnie w kuchni, zmywając naczynia. Praca jest ciężka, że ledwo daję radę. Mieszkam w domku, w którym jest dwunastu chłopaków i dwa prysznice. Firma odpowiedzialna za zorganizowanie wyjazdu zobowiązywała się, że będzie możliwość zmiany pracy po paru tygodniach, jeśli ktoś - jak to ujęli - nie zaaklimatyzuje się lub będzie mu źle. W takich sprawach należało się kontaktować z biurem firmy, które znajduje się w Stamford w USA.
Wysłałem maila. Napisałem, że rodzaj pracy, który wykonuję jest dla mnie bardzo ciężki. W odpowiedzi dostałem mail, w którym napisano mi, że niestety nie ma możliwości zmiany pracy na inną lub inny camp. Jeśli będę chciał zrezygnować z obecnej, to będę musiał opuścić USA w ciągu 24 godzin, pomimo że na wizie, którą otrzymałem mógłbym przebywać w USA do października.
W wolnym czasie kontaktowałem się z moją rodziną w Stanach, która chciała mnie odwiedzić. Niestety, dyrektor campu poinformował mnie, że w weekendy nie może być żadnych odwiedzin. Jeśli już, to w poniedziałek lub wtorek. Moja ciocia, podobnie jak większość ludzi, pracuje od poniedziałku do piątku, całe dnie, co dla większości jest oczywiste. Pisząc o swojej sytuacji chciałbym przede wszystkim uświadomić młodym ludziom, którzy rozważają wylot do USA, jak to wygląda. Wszystko wydaje się takie wspaniałe, jednak na miejscu okazuje się, że jest całkiem inaczej. Tak naprawdę mamy niewiele praw oraz niewiele do powiedzenia.
A czegoś się spodziewał, studenciku? Hoteli 1 klasy i loży w teatrze? :)
Nagie w celi - tak USA potraktowały polskie studentki - czytaj więcej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz