Obiecałech, ech... już poł roka temu we wpisie o zupce "zdrowotnej" z dodatkiem penicyliny, obiecałech informacje o zupce o smaku drzewnym :) Historia jak najbardziej prawdziwa, zaobserwowana przez pracownika firmy zupczarskiej, któren opowiedział ją mojej szkolnej koleżance. A koleżanka – mi. Beło tak, że...
...stał w rogu taki wielki młynek, którzy przerabiał marchewkę i i inne stwardniałe warzywa na drobny pył, z którego (po dodaniu glutaminianu i kropelki łoju) powstaje wsyp domakaronowy. Takie coś zalewamy wodą, a wtedy makaron zyskuje aromat i smak (smak?? – przyp. mój). Zupa (zupa?? – mój) gotowa. No i ten gigantyczny młynek stał i mielił, a pan pracownik, (nazwijmy go Mietkiem) wrzucał składniki do przemiału. Na końcu stojąc nad otworem zamiatał resztki do młynka i wtem.... "Ręce się trzęsły, kierowniku, miotła mi się omskła, maszyna przemieliła, proszek zapakowany..." Co na to kierownik? – Kierownik machnął ręką!
W ten to nieumyślny sposób fabryka wypuściła nową, nieoficjalną linię smakową. A tak gwoli ścisłości, jaki to był smak? Może:
- brzozowy (dla wielbicieli wody brzozowej),
- lipowy (dla amatorów herbatki o tym smaku),
- orzechowy ... bo twardy orzech do zgryzienia?
Ciekawe też, czy ktokolwiek zauważył wióry w zupie, drzazgi w zębach albo w d..pie. To musiał być bolesny posiłek! Tak czy owak... 100% naturalny. Gorzej, gdyby....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz